wtorek, 10 lipca 2007

nie lubię poniedziałków

Ten poniedziałek zaczął się o trzeciej nad ranem.
Obudziłam się ze świadomością portfela, który bezpiecznie spoczywał w kieszeni mojej kurtki.
Problem w tym, ze kurtka jakoś nie chciała wisieć w domu. Przeczesanie samochodu powiększyło panicznie moje pole widzenia, a i włos na głowie zaciekawił się stercząc bezczelnie.
Sms niczym GPS zlokalizował zgubę. Już o 6:30 kurtka znowu była moja.
Ciało odpadło z powrotem pod kołderkę. A portfel na półkę.

Kolejna atrakcja czekała mnie w Parku Rozrywkowym.
Jadę sobie telepiąc sakwami. Park prawie pusty z powodu wakacji i barowej pogody.
Mijam podśpiewującego rowerzystę. Gnam sobie znajomą ścieżką, a za plecami słyszę, że ktoś pędzi za mną na rowerze. Specjalnie mnie to nie zdziwiło, bo rywalizacja między rowerzystami jest hitem nie tylko tego sezonu. Człowiek dogonił mnie, wyrównał prędkość i wręczył mi czerwoną różę, po czym zadowolony szybko odjechał. Zaskoczenie rozpoznało mijanego wcześniej śpiewaka.
Mój pragmatyzm zapakował różę do sakwy i skierował mnie na główna ulicę.
Kątem oka widziałam, ze amant zatrzymuje się na skraju parku i wykonuje głęboki ukłon w moją stronę. Machnęłam niezdarnie na pożegnanie. A tempo mojej podróży zwiększyło sie dwukrotnie.

Jeszcze spotkanie z kominiarzem, od którego tradycyjnie "guzik" dostałam i delektując się ciepłym letnim dżdżem przepedałowałam poniedziałek. Niespodziankowy.

Pierwszy dzień tygodnia nielubiany przez wielu, u mnie wypada radośnie. Jest początkiem rozpędzających się myśli. Świeżość nowego tygodnia w tym dniu barwi zapał. Mit nielubianych poniedziałków odczarowany.