Przemierzając znajomy szlak, zaskoczyła mnie rosa, która trwała jeszcze na skrzypie.
W blasku słońca, które nieznośnie przypalało skórę, te krople dawały chłód.
Cisza bezludnego sobotniego poranka pozwoliła na sesje.
Na refleksje.
Dawno temu, deptałam po tych kroplach i miałam dyskomfort mokrych nóg i odzieży.
Teraz, kiedy miasto mnie wchłonęło, te krople są jak woda święcona dla katolika.
To jest ukłon i moje westchnienie: w czas mojego dzieciństwa, kiedy świat czarów był mi bliski.
Świat ten spłonął ogniem piekielnym, religią. Czasem apokalipsy.
Biczowanie przyszłością, śmierdziało dymem. Zgnilizna dnia.
Czarny dym zasłaniał światło, błękit.
Teraz, kiedy w końcu nikt nie przeszkadza mi myśleć, wracam w kraj dziecięcych marzeń i snów.